Aktualności
81. rocznica masowych deportacji polskich leśników na Sybir
W nocy z 9 na 10 lutego 1940 r. odbyły się masowe deportacje polskich leśników przez Związek Sowieckich Republik Radzieckich. Pracownicy przedwojennych Lasów Państwowych oraz ich rodziny trafili do „białych krematoriów”, jak były nazywane obozy pracy przymusowej systemu GUŁAG, gdzie czekała na nich praca przy wyrębie tajgi.
W dokumentach wymieniono grupy społeczne i zawodowe, z których pochodzili jeńcy i więźniowie znajdujący się w sowieckich obozach oraz więzieniach. Byli to oficerowie armii polskiej, policjanci, straż graniczna, żandarmeria, służba więzienna, pracownicy wywiadu, fabrykanci, posiadacze ziemscy, księża, urzędnicy, dziennikarze, lekarze, prawnicy, działacze polityczni oraz właśnie leśnicy. Część z nich została rozstrzelana w Katyniu i innych, miejscowościach, inni trafili do „białych krematoriów”.
Zmasowana akcja miała na celu pozbawić naród polski jego elit, rozprawianie się z wrogami politycznymi i wykorzystanie jako siły roboczej. Nieludzkie warunki powodowały, że wielu umierało w drodze. Osoby, które przeżyły podróż trafiały do systemu GUŁAG. Ten konglomerat obozów koncentracyjnych dla przetrzymywania wrogów politycznych partii komunistycznej powstał krótko po rewolucji październikowej. Zgodnie z koncepcją Włodzimierza Lenina wzdłuż wybrzeży Morza Białego miały powstać miejsca odosobnienia gdzie ich więźniowie będą pracowali niewolniczo. Nazwano je Gułagami (Gławnoje uprawlenije isprawitielno-trudowych łagieriej i kolonij) i miały być miejscami internowania osób niepewnych politycznie i mniejszości narodowych.
Więźniowie obozów koncentracyjnych pracowali przy wyrębie lasów, budowie kolei, stalowni a także wybudowali od podstaw trzy miasta na Syberii: Workuta, Norylsk, Magadan. Z ujawnionej, niepełnej dokumentacji, wynika, że pracownicy Lasów Państwowych najczęściej byli kierowani do prac przy wyrąbie tajgi. Wraz z rozwojem gułagów coraz częściej praca stawała się synonimem eksterminacji. Szczególnie obóz w Kołymie był uważany za najbardziej surowy i o największej śmiertelności. Pracowano nierzadko po 10-11 godzin dziennie oraz przy mrozach sięgających minus 50 stopni Celsjusza. Nie tylko surowe warunki i ciężka praca były przyczynami śmiertelności. W samych obozach szczególnie na przełomie lat 30. i 40. mieszano ze sobą uruków, czyli recydywistów, z więźniami politycznymi. Władze obozów przymykały oczy na gwałty, grabieże i mordy popełniane na osadzonych.
Według badaczy II wojny światowej można przyjąć, że w ramach „leśnych deportacji” łącznie zamordowano lub wywieziono z ziem wschodnich od 50 tys. do 55 tys. osób. Byli to oczywiście nie tylko leśnicy - Rosjanie deportowali całe rodziny. Szacunkowo można przyjąć, że leśników skazanych na pobyt w łagrach mogło przeżyć najwyżej ok. 15–20 proc. Wielkości strat osobowych wśród leśników z polskich ziem wschodnich – od ich zajęcia przez Związek Radziecki do połowy 1940 r. – w przybliżeniu można określić według następującego podziału: wyżsi funkcjonariusze administracji leśnej, od nadleśniczego wzwyż 85 - 90 proc., nadleśniczowie i inni równorzędni funkcjonariusze leśni i drzewni 60 -70 proc., leśniczowie i leśnicy - uchodźcy 50–60 proc., gajowi i strażnicy leśni 25 - 35 proc. Straty były, więc ogromne: spowodowały one nie tylko brak należytej opieki nad łupionymi lasami, ale też i rozbicie kształtujących się polskich struktur podziemnych na wschodzie, gdzie dużą rolę odgrywali leśnicy.
Najbardziej dotkniętą przez wywózkę jednostką na terenie białostockiej dyrekcji Lasów Państwowych, była przedwojenna Dyrekcja Lasów w Siedlcach, gdzie deportowanych zostało niemal 1000 pracowników. Mogli zabrać ze sobą jedynie 500 kg bagażu na całą rodzinę oraz jedzenie na jeden miesiąc. Chociaż, jak wynika ze wspomnień przesiedlanych, zbudzeni ze snu ludzie często nie mieli czasu się spakować. Prawie wszyscy polscy leśnicy z naszych terenów zostali wywiezieni wraz z rodzinami w jednym terminie. A ich podróż do obwodów archangielskiego i wołogodzkiego trwała ponad miesiąc.